Harry i Nieoswojony Lew
Harry Potter zwycięża, bo decyduje się na porażkę i śmierć, byle tylko nie przejść na stronę zła. To czysto chrześcijańska – choć być może bez świadomości autorki – myśl.

Dlaczego piszę o Harrym Potterze? Niektórzy uważają mnie za maniaka tej książki, a przecież nim nie jestem. Komplet czterech tomów o Harrym przeczytałem tylko raz, a naprawdę ulubione książki czyta się po kilkadziesiąt razy. Raczej mnie śmieszą niż cieszą objawy maniactwa potterowego.
Z drugiej strony ponawiane są, a właściwie odbijają się przedrukową czkawką ataki na cykl autorstwa Joanne Rowling, przedstawiane jako jedynie słuszny, katolicki punkt widzenia, i na to nie mogę się zgodzić.
Rozumiem, że ktoś nie lubi „Gazety Wyborczej” i nie ma zaufania nawet do „ŻYCIA”. Krytycyzm i ostrożność niepozbawione są podstaw. Ale czym innym jest krytycyzm, a czym innym odrzucanie wszystkiego, co drukują wielkonakładowe pisma.
Historia napaści na Pottera ma swój za-bawny aspekt. Pisemko katolickich trady- cjonalistów „Zawsze Wierni” opublikowało artykuł udowadniający, że książki Rowling są satanistyczne. Oprócz różnych przeinaczeń i kłamstw, znalazł się tam fragment wywiadu z autorką, rzeczywiście zawierający satanistyczne stwierdzenia. Wydawało mi się to zupełnie niemożliwe. Okazało się, że był to przedruk artykułu z internetowego pisma satyrycznego „The Onion” („Cebula”) specjalizującego się w parodiach informacji prasowych. W tymże numerze „Cebuli” podano np. „informację”, że pod wpływem lektury Pottera 10 mln (sic!) dzieci w USA zapisało się do jakiegoś „Kościoła Szatana”. Obok zaś widnieje zdjęcie rozradowanych facetów z balonikami i szampanem podpisane: „Doradcy finansowi świętują początek nowego roku podatkowego”. Śmieszne. Ale żałosna jest zajadłość ludzi, którzy powtórzą każdą bzdurę, jeśli tylko potwierdza ona ich koncepcje.
A że Potter nie jest czysto chrześcijańską książką? No to do piór, panie i panowie! Napiszmy coś lepszego, czysto chrześcijańskiego. W muzyce sytuacja się poprawiła. Muzyka religijna to już nie tylko discopolowe wykonanie „Tango Madonna”, ale również Arka Noego, Mietek Szcześniak, 1Tm2 czy znakomite „8 błogosławieństw” zaśpiewane przez profesjonalnych artystów.
A literatura? Był Gołubiew, Malewska, Brandstaetter… Teraz katolickie pomstowanie na współczesną kulturę jest w części słuszne, ale częściowo słuszne jest również odbieranie go jako reakcji nieudaczników, którzy narzekają, bo sami nie potrafią.
Książki o Potterze zachwyciły mnie połączeniem świetnej narracji z zadziwiająco pozytywnym – na tle innych produkcji dla młodzieży – wzorcem bohatera. Niektórych niepokoi mechanizm identyfikacji – wpadanie dzieci w manię naśladowania Harry’ego. Takie naśladownictwo u człowieka dorosłego dowodzi niedojrzałości i zakompleksienia. U dziecka jednak jest koniecznością. Kto z nas nie stawał się w marzeniach Zorro, Winnetou czy królewną ze szklanej góry? Jeśliby ktoś potrafił uczynić fascynującym dla współczesnego dziecka np. św. Wincentego a Paulo (a miał on życie pełne przygód jak z komiksu), byłoby cudownie. Jeśli jednak nie, to trzeba mieć świadomość, że zawsze jakaś postać zajmie puste miejsce w młodej wyobraźni. I lepiej, żeby to był Harry niż Lara Croft czy jakiś monstrualnie umięśniony bydlaczek z „Mortal Combat”.
Kim więc jest Harry Potter? Sierota po rodzicach czarodziejach, wychowany, a właściwie dręczony przez straszliwą rodzinkę nieczarodziei, czyli mugoli. Z czasem okazuje się kimś wyjątkowym. Jako jedyny jest w jakimś stopniu odporny na moc diabolicznego Pana Voldemorta. Dzieje się tak, ponieważ w jego wczesnym dzieciństwie matka oddała życie, osłaniając chłopca przed uderzeniem zabójczego Voldemortowego zaklęcia. Harry jest wyjątkowy, ale jednocześnie nie ma w sobie nic z supermana. Wielkie okulary, niepoddające się wysiłkom grzebienia rozczochrane włosy, chuderlawa postura, wcale niebłyskotliwe postępy w nauce.
Zrozumiałe by było, gdyby po odkryciu swojej sławy w środowisku czarodziei chciał wziąć jakiś odwet na mugolach. Był zaproszony do ekskluzywnej bursy Slytherin i kręgu snobów Malfoya gardzących wszystkimi spoza swojej paczki, a szczególnie każdym, kto nie jest pełnej krwi czarodziejem. Ci chętnie przyjęliby owianego legendą Harry’ego Pottera. Jednak można się domyślać, że – podobnie jak Neo w „Matriksie” – uznając się za wybranego, swoje wybraństwo by stracił. W świeżo w Polsce wydanej „Czarze ognia” widać to szczególnie wyraźnie: Harry zwycięża, bo decyduje się na porażkę i śmierć, byle tylko nie przejść na stronę zła. Urzekła mnie właśnie ta czysto chrześcijańska (choć być może bez świadomości autorki) myśl.
„Matrix” i „Harry” są odległe, ale bliskie sobie w jednym: wpisując się w kulturę masową, niosą głębsze przesłanie. Chrześcijański święty to – jak Harry i Neo – człowiek nieuważający się za wielkiego i wyjątkowego. Moc Boga może w nim swobodnie działać, bo nie przypisuje jej działania sobie. Inaczej sprawiane cuda napełniłyby go szatańską pychą. Paradoksalnie święty, nie grzesząc, czuje się największym grzesznikiem, bo w przeciwieństwie do nas jest świadomy, że jego dobroć, mądrość, dzieła w całości nie pochodzą od niego.
Skąd taki wybuch popularności Harry’ego? To bardzo sprawnie napisana książka, dobry styl, humor. Na pewno pociąga sensacyjna fabuła. Ale dlaczego takich szczytów popu- larności nie biją np. „Opowieści z Narnii” C.S. Lewisa? Porównanie samo się narzuca: 7-tomowe cykle powieściowe przeznaczone dla starszych dzieci, a czytane z przyjemnością także przez dorosłych, przechodzenie z normalnej do fantastycznej, baśniowej krainy, a nawet w Polsce ten sam wydawca i tłumacz. Zbieżność liczby tomów też nie jest przypadkowa. Pani Rowling przyznaje, że Narnia to jedna z jej inspiracji.
Powodem większej popularności może być urok nowości – w anglojęzycznym świecie Narnia ma już status klasyki, który niekiedy przeszkadza. Poza tym część „zwyczajna” (czyli przed przejściem do baśniowej krainy) jest w „Opowieściach” zlokalizowana w Anglii lat 40., z Harrym zaś młody czytelnik może się łatwo identyfikować. Jego „zwyczajna” część jest zlokalizowana w naszym czasie, a nawet część baśniowa jest zbliżona do realiów XX-XXI wieku. Wspólny dla obu cyklów jest zdrowy system wartości, pozbawiony nachalnego dydaktyzmu. Jednak Narnia jest trudniejsza w odbiorze, ponieważ w większym stopniu niż w „Potterze” walka rozgrywa się we wnętrzu bohaterów. Poza tym narnijski lew Aslan to sam Chrystus, w „Potterze” zaś – tak jak w Narnii – spotykamy szatanopodobnego przeciwnika, ale Bóg nie jest wprost obecny. Tu przyznaję rację podejrzliwym katolikom – wyraźna obecność Chrystusa („nieoswojonego lwa”) w „Narnii” może być trudna do przełknięcia dla laickich mediów, a jej brak w „Potterze” – czynnikiem wspomagającym promocję.
„Wujku, znalazłem książkę trochę podobną do Narnii” – tak siostrzeniec zachęcił mnie do przeczytania „Pottera”. Wiedział, że nie podoba mi się jego uleganie modom, ale w tym wypadku nie zełgał. „Zawsze byłem z wami, chociaż mnie nie widzieliście” – mówi Aslan do Łucji. W przygodach Harry’ego wyczuwam obecność tego samego Nieoswojonego Lwa, niepodlegającego naszym zachciankom, ale dobrego i pozwalającego nam zwyciężyć zło.
Show Buttons
Hide Buttons