Kreacjonizm nie jest, a w każdym razie nie musi być zaprzeczeniem teorii ewolucji. Niech się o nią spierają naukowcy. Teoria ewolucji wyjaśnia „jak to się stało”. Kreacjonizm, i wiara chrześcijańska odpowiada na pytanie „kto” to sprawił. Odpowiedzi na te pytania się uzupełniają, a nie wykluczają. Nie ma żadnego powodu, żeby chrześcijanie i naukowcy nie mogli się w tej kwestii zgodzić, chyba że przekraczają granice swojej kompetencji.
Biolog nie ma prawa mówić, że jego wiedza przeczy prawdzie o stworzeniu. Może powiedzieć, że jako biolog, nic o tym nie wie. Chrześcijanin (czasami ten sam biolog) nie powinien twierdzić, że ewolucjonizm jest bzdurą sprzeczną z wiarą. Może powiedzieć, że niezależnie od stwierdzonych procesów powstawania gatunków, on ma przekonanie, iż autorem mądrości i celowości tych przemian jest Wszechmądry Bóg.
Jeśli zatem ktokolwiek uważa, że przyjęcie kreacjonizmu jest równoznaczne z zanegowaniem teorii ewolucji, to się bardzo myli. Chrześcijanin może wierzyć w Bożą Opatrzność a równocześnie, uznawać, że życie rozwija się w procesach przypadkowych mutacji i naturalnej selekcji, powiem więcej – właśnie dzięki wierze w Opatrzność Bożą kreacjonizm zupełnie nie kłóci się z teorią ewolucji.
Według Katechizmu Kościoła Katolickiego prawda o Opatrzności Bożej oznacza właśnie to, że Bóg potrafi prowadzić swój plan w stworzeniu poprzez właściwą dla Niego celowość przyczyn wtórnych. Człowiekowi wierzącemu nie przeszkadza mówienie o ewolucji biologicznej, czy o procesach kosmologicznych, jako przyczynie powstawania świata stworzonego,  bo wie, że po pierwsze to Bóg stworzył prawa procesami tymi kierujące, a po drugie nadaje On sens przypadkowo zachodzącym zmianom, prowadząc je do zamierzonego celu.
To dzięki istnieniu Opatrzności Bożej teoria inteligentnego projektu nie stanowi koniecznej podpory światopoglądu religijnego. Teoria ta wydaje się mi, laikowi, ciekawa i oparta na faktach. Nie jest ona wyrazem postawy fideistycznej. Jest poglądem naukowców – biologów i genetyków, którzy są przekonani, że nie da się wytłumaczyć niesłychanie złożonych zmian ewolucyjnych inaczej, jak tylko przez założenie istnienia jakiejś inteligencji, która tymi zmianami kieruje. Teoria ta podlega powszechnemu w dzisiejszych czasach politycznie poprawnemu zakłamywaniu. Na podstawie lektur dzienników przeciętny czytelnik ma prawo uważać ją za fideistyczny, nienaukowy bełkot. Z pewnością nim nie jest ani nie kwestionuje teorii ewolucji. Niektórzy biologowie i genetycy doszli do wniosku, że duża część zmian ewolucyjnych nie mogła zachodzić czysto przypadkowo. Na poziomie mikro – czyli genetycznym i na poziomie makro – czyli zachowań organizmów, można często zaobserwować przedziwną sytuację. To, co nazywa się przystosowaniem organizmu do warunków zewnętrznych, okazuje się w rzeczywistości sekwencją wielu zmian, prowadzącą do przystosowawczego celu. Żadna pojedyncza zmiana nie zwiększa szans organizmu na przetrwanie, przeciwnie, często prowadzi do jego nieuchronnej śmierci. Jedynym wytłumaczeniem „przystosowania” jest zatem zachodzenie całej sekwencji zmian jednocześnie. To zaś (każdy matematyk się zgodzi) jest skrajnie nieprawdopodobne, przy założeniu przypadkowości zmian. Trafienie w totolotka jest niczym przy nieprawdopodobieństwie takiego przypadku. Dlatego naukowym wnioskiem jest uznanie inteligentnego projektu, czyli koncepcji, że nieznany intelekt steruje ewolucyjnymi zmianami, a przynajmniej częścią z nich.
Zwolennicy tej koncepcji nie przesądzają, kto jest tym intelektem, może to być Pan Bóg, lub Marsjanie. Twierdzą oni jedynie, na podstawie swoich badań, że nie da się zmian ewolucyjnych wytłumaczyć czystą przypadkowością. Taka jest, jeśli dobrze rozumiem, teoria naukowa. Czy chrześcijanin musi ją uznać za prawdę obiektywną?  Otóż nie. Przyznaję, że miło by mi było, jako wierzącemu chrześcijaninowi, gdyby nauki ścisłe udowodniły istnienie Pana Boga. Niemniej nie jest mi to do wiary koniecznie potrzebne. Prawda o Opatrzności Bożej mówi, że nadaje ona sens pozornie całkowicie przypadkowym, ciągom zdarzeń, przyczyn i skutków. Jeśli biologowie potrafią dostrzec wszechmądry zamysł — tym lepiej. Jeśli nie potrafią, bądź nie mają takiej możliwości — nic to nie zmienia. Bóg równie dobrze potrafi stworzyć człowieka posługując się ewolucją zgodnie z jej prawami, jak ulepić go z gliny.
Większość biologów uważa, że człowiek powstał na Ziemi „przez przypadek”. Gdyby nie pewne zdarzenia, które zaszły w ciągu pierwszych 160 mln lat historii ssaków, człowiek mógłby nigdy nie zaistnieć. Ale przecież właśnie to stwierdzenie naukowca jest argumentem za Boskim pochodzeniem człowieka! Oznacza ono, że powstanie człowieka było wynikiem splotu szczególnych, bardzo mało prawdopodobnych wydarzeń. Cud, to zdarzenie niemożliwe z punktu widzenia praw natury, ale niesprzeczne z logiką. Niesprzeczna z logiką niemożliwość, to właśnie bardzo małe prawdopodobieństwo. Wydaje mi się, że takie stwierdzenie paleobiologa jest (wbrew jego intencjom) argumentem na rzecz kreacjonizmu, czyli poglądu, że u podstaw ewolucji istnieje niedostrzegalne, lecz realne działanie Bożej Mądrości.
Show Buttons
Hide Buttons