Budzę się rano. Jest mi ciężko wstawać, ale modlę się o minimum życzliwości dla najbliższych, podobnie ciężko wstających. Choć z trudem, to jednak uśmiechamy się do siebie i pomagamy przy porannych czynnościach. Kawę mi już dzieci zaparzyły, a ja błyskawicznie się zbieram, żeby nie zajmować łazienki. Nie denerwuję się, bo przecież nawet jeśli się spóźnię 10 minut, to mój rozmodlony szef zrozumie to bez niepotrzebnych wyrzutów. Gdybym się więcej spóźniła – zasłużone uwagi przyjmę spokojnie, wiedząc, że mi się należą. Zresztą dlaczego miałabym się spóźnić? Pełen życzliwości kierowca autobusu zawsze poczeka widząc nadbiegających spóźnialskich, a poza tym wystarczy machnąć ręką i już nieznajomy właściciel Mercedesa zatrzyma się, żeby podwieźć. Trochę nadłoży drogi, ale przecież akurat ma czas, wcześniej wyjechał z domu, bo taki piękny poranek. Poza tym po mieście łatwo się jedzie, mimo godziny szczytu, bo jeden drugiemu ustępuje, kierowcy ostro ruszają na zielonym świetle, żeby wykorzystać każdy ułamek sekundy dla dobra tych, którzy stoją za nimi. Wystarczy włączyć migacz i już wjeżdżamy na potrzebny do późniejszego skrętu lewy pas i… hop cała kolumna samochodów z przeciwka staje na chwilę, żebyśmy mogli skręcić w przecznicę w lewo. A poza tym – zapomniałam, przecież jest mało korków, bo ludzie zabierają się nawzajem do pracy, a pełne troski i mądrości władze miejskie zadbały o przebudowę dróg, bezkolizyjne skrzyżowania i, to już zupełnie oczywiste od dawna, dziesięć mostów przez Wisłę w obrębie miasta. Przez chwilę wydawało się, że zabraknie funduszy, ale gospodarność władz spowodowała, że trzeba było nawet hamować ofiarność obywateli. Prawie wystarczyły miejskie fundusze. Nadmiar środków przeznaczono dla powodzian.
Sąsiadka, która ma kalekiego synka radzi sobie świetnie. Synek ma wielu kolegów, którzy strasznie lubią się z nim bawić. To zasługa ich dobrych serc, ich modlitwy oraz zbawiennego wpływu rodziców. Nikt przecież nie goni za mizernym sukcesem mierzonym zarobkiem ani za najprostszymi przyjemnościami. Wszyscy przekonali się, że „więcej jest szczęścia w dawaniu niż w braniu”. Nieliczne miejsca niedostosowane dla wózka inwalidzkiego (nieliczne, bo przecież Ojcowie Miasta bardzo się starają), też nie stanowią problemu. Od razu biegnie kilku młodzieńców chętnych do przeniesienia wózka…
I tak dalej, i tak dalej. Wyobraziłam sobie, jak wyglądałby świat, gdybyśmy słuchali Pan Boga. Świat Dzieci Bożych – takich, które są posłuszne Ojcu. Nawet nie raj, w którym nie ma chorób, kalectwa od urodzenia, zimna, upałów i klęsk żywiołowych. Po prostu świat ludzi dobrej woli. Że to niemożliwe? Niemożliwość wynika tylko z „NIECHCENIA”. „Wszystko jest możliwe dla tego kto wierzy.”
Co jakiś czas ktoś pisze piosenkę z pretensjami do Pana Boga. Ostatnio słyszałam takową w chyba wykonaniu pani Edyty Bartosiewicz. Sens był mniej więcej taki: „Jeśli coś czujesz, jeśli tak wszystko najlepiej wiesz, to czy jest Ci obojętne ludzkie cierpienie, wojny, niesprawiedliwości?”. Piosenka ładna, z uczuciem zaśpiewana. Bliska nam. Bo przecież mamy pretensje do Pana Boga. Nie mamy? W końcu zawsze moja pretensja odnosi się do Boga, nawet jeśli nie jest wprost wyrażona. Chyba, że winie innych ludzi. Ale często nie ich winimy. Po prostu jakieś to życie nie takie i świat nie taki, i w ogóle jest „nie tak”.
Zgorzknienie, smutek, to przecież pretensja do Niego. Nie istnieje ślepy los. Tyle cierpienia w moim życiu. Tyle wokół mnie. Tyle na świecie. I co Pan Bóg na to?
No, to może warto zrobić sobie takie ćwiczenie wyobraźni.
Więc odczepmy się od Pana Boga z naszymi pretensjami! Świat może być inny. Moje życie może być inne. To ja je rozwalam moją odmową Jezusowi. Nie ja? Unieszczęśliwia mnie fatum, los, przypadek, inni ludzie? No, to zrób sobie babo to samo ćwiczenie, tylko już nie w skali miasta i świata, a twojego życia! Zobacz, jak by wyglądało, gdybyś zawsze, i od zawsze słuchała Boga, Jego słowa i Jego głosu, w najgłębszej szczerości twojego sumienia. Tam gdzie „to coś” ci szepcze różne rzeczy, które nie zawsze lubisz, choć wiesz, że są prawdą. Zrobiłaś? Zrobiłam, ale tego już nie napiszę.
Powiedzieć „moja wina” to szansa uwolnienia się od goryczy. To zaczątek skruchy, bo skrucha zawiera oprócz uznania winy jeszcze ufność w przebaczenie i nadzieję, że Ojciec wszystko naprawi.
I wtedy, gdyby jeszcze mieć głos i słuch, można by śpiewać trochę inaczej niż pani Edyta: „Czujesz najlepiej, wszystko bierzesz na siebie, najlepiej wiesz, wszystko przebaczyłeś, wszystko już ratujesz – naprawiasz”.