Artykuł mój miał rzeczywiście zadziwiająco duży oddźwięk, Cieszyłem się z opinii ludzi widzących problem równie wyraźnie jak ja. Szczególnie artykuł księdza Draguły z poprzedniego numeru „Więzi” najchętniej uznałbym za swój własny głos podsumowujący i uściślający moje argumenty, gdybym potrafił je tak dobrze sformułować jak ks.Andrzej. Zobowiązany przez ks.Piotra będę nad tym pracował.
Wiele osób zwracało uwagę na kwestię terminologii. Rzeczywiście zarówno „Wprowadzenie do Mszału Rzymskiego”, jak „Dyrektorium” z 1973 roku używa terminu „msza święta z udziałem dzieci”. Wiedząc o tym celowo użyłem byłem terminu „msza święta dla dzieci” dla opisania problematycznego a powszechnie przyjętego zwyczaju liturgicznego. Jak pokazał ks.Draguła problem polega właśnie na tym, że Dyrektorium rozróżnia msze święte dla dorosłych z udziałem dzieci i msze święte dla dzieci, w czasie których wśród uczestników są nieliczni dorośli. Tych ostatnich mszy Kongregacja Kultu Bożego nie zaleca odprawiać w niedziele, kiedy zazwyczaj w kościele są zgromadzeni także liczni dorośli. Świadomie użyłem więc terminu „msza dla dzieci” albo („msza święta infantylna”) dla określenia powszechnego w Polsce zwyczaju odprawiania niedzielnej Mszy w sposób niezgodny ze wskazaniami kongregacji. Za wyróżnik tego rodzaju działań liturgicznych przyjąłem następujące elementy, z których nie wszystkie są zawsze stosowane: dzieci oddzielone od swoich rodziców i zgromadzone przed ołtarzem, czytania wykonywane przez dzieci, tzw. homilia dialogowana oraz czytana przez dzieci z kartek modlitwa powszechna, lub tzw. modlitwa spontaniczna recytowana do podsuwanego mikrofonu.
Liczne były też, szczególnie na stronach internetowych, głosy pełne krytycyzmu, a nawet bladozielonej złości. Tak emocjonalna reakcja jest interesująca. Może w części była wywołana moimi, przyznaję, prowokującymi sformułowaniami. Jednak sądzę, że problem jest poważniejszy. Zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że jest to kwestia różnicy pokoleniowej. Ja jeszcze pamiętam „normalną” Mszę świętą, pozbawioną uproszczeń i udziwnień. Większość moich polemistów – to ludzie w wieku lat trzydziestukilku, dla których Msza święta dla dzieci jest podstawowym doświadczeniem. Krytyka takiej formy sprawowania Eucharystii podważa to co dla nich oczywiste, a także być może bardzo cenne, pierwsze dziecięce spotkania z liturgią. Do tego dochodzi rzesza księży i katechetek, którzy przez lata uprawiali taką formę uprzystępniania Mszy świętej. Nagle ktoś kwestionuje sens wielu lat pracy!
Przepraszam.
Nie kwestionuję.
Mam świadomość i nadzieję, że mimo, moim zdaniem, wyraźnej teologicznej, pedagogicznej i duszpasterskiej błędności koncepcji Mszy dla dzieci, łaska Boża działa i dociera do wielu serc. Pisałem także, że taka Msza może być czymś wspaniałym, pod warunkiem, że jest prowadzona przez duszpasterskiego geniusza typu ks.Wojciecha Drozdowicza. Być może takich geniuszy jest więcej i oni właśnie poczuli się obrażeni.
Postulat Mszy świętej dla rodzin wydaje się być jak najbardziej zgodny z Dyrektorium. Jest tam napisane: „Postawa dorosłych wiernych w czasie tych Mszy może mieć duży wpływ na dzieci. Dorośli również czerpią pożytek duchowy, gdyż podczas takiego zgromadzenia przekonują się, jaki udział mają dzieci w społeczności chrześcijańskiej. Uczestnictwo dzieci we Mszy św. razem z rodzicami i innymi członkami rodziny bardzo sprzyja pielęgnowaniu ducha chrześcijańskiego w rodzinach”
Nie znam recept. Nie mnie oceniać, czy sam potrafię dobrze wprowadzić w życie moje propozycje, przyznaję, że nie miałem zbyt dużo możliwości po temu. Jestem natomiast przekonany, że obecnie praktykowana „Msza święta dla dzieci” jest w większości duszpastersko i pedagogicznie szkodliwa. I że trzeba podjąć pracę nad innym modelem wprowadzania rosnących chrześcijan w rozumienie Eucharystii, modelem zgodnym z logiką i dokumentami Kościoła. Zgadzam się, że może się to okazać trudne. Mamy już wiele opracowanych schematów, wydrukowanych gotowych tekstów homilii i kaznodziejskich bajerów. Jednak wiele z nich może się nadal okazać przydatnych we mszach świętych dla RODZIN, zaś kontynuowanie obecnego usus, oprócz przypadków wyjątkowej maestrii, może podpadać pod ostrzeżenie z Wprowadzeniu do mszału „Czynności zewnętrzne pozostaną bezowocne, a nawet szkodliwe, jeżeli nie będą służyć wewnętrznemu przeżywaniu uczestnictwa przez dzieci.”
dopisek: swoją drogą ciekawe kto tłumaczył „Wprowadzenie” : „wewnętrznemu przeżywaniu uczestnictwa” – co to za bełkot????
Skutki i konsekwencjeChciałbym być dobrze zrozumiany. Prowadzenie i organizacja wzmiankowanego typu aktywności liturgicznej jest wielkim wysiłkiem. Ten wysiłek i zaangażowanie trzeba docenić.Nie wszystkie błędy i wykrzywienia są nieuniknione, nie wszystkie pojawiają się w każdej parafii. Zdarzają się świetne dialogowane kazania, znakomite pieśni, dobrze prowadzona modlitwa powszechna. Jednak uważam i chyba podałem na to wystarczające argumenty, że sama formuła mszy świętej dla dzieci jest chybiona, bo wymusza, niezależnie od dobrej woli jej protagonistów, większość opisanych wykrzywień. Zgromadzenie dzieci w jednej grupie musi być opanowane albo siłą, albo zewnętrzną powierzchowną atrakcyjnością tego, co się dzieje przy ołtarzu. Musi więc dziać się show, bo inaczej dzieje się rozgardiasz. Przyznaję, że zmuszony do prowadzenia takiej mszy, sam stawałem się showmanem, bo nie widziałem innego wyjścia. Robiąc to wszystko księża utyskują potem, że dzieci są niewychowane, że gadają na mszy, że biegają po kościele. A kto ich uczy skupienia, powagi, szacunku do świętości Eucharystii i kościoła? Uczy się praktyką zachowań, a nie sporadycznymi napomnieniami. Sami więc jesteśmy winni demoralizacji, na którą narzekamy, choć nikt nie jest świadomy winy. Z tych dzieci wyrosło już kilka pokoleń dorosłych, którzy w kościele zachowują się jak w supermarkecie.
Nie jest łatwo także uniknąć pokusy upraszczania, aby zapobiec znudzeniu dzieci. Na skutek uproszczeń i przeróbek nie uczą się one uczestnictwa w katolickiej liturgii, lecz w jej zbanalizowanej, okaleczonej wersji.
Pomysł osobnych mszy dla dzieci, osobnych mszy dla młodzieży ma jeszcze jeden negatywny aspekt – Kościół włącza się w ten sposób w nurty współczesnej kultury rozbijające więzi rodzinne, przez podkreślanie różnic pokoleniowych. Udział we mszy świętej nie jest już wspólnym doświadczeniem rodziny. Nawet jeśli rodzice idą na tę samą godzinę, to stoją gdzieś z daleka. Dzieci sobie, młodzież sobie, dorośli – sobie. Osobno się bawią, osobno pracują, osobno się modlą. W dalszej perspektywie może to być groźne.Wyjście z błędnego koła – msza święta dla rodzin
Co to znaczy? Odpowiedź niby banalna, a zmieniająca wszystko. Rodziny razem przychodzą na mszę świętą i razem w niej uczestniczą. Nikt nie zagania dzieci pod ołtarz. Skutki?
Nie trzeba organizować grup policyjnego nadzoru nad zachowaniem dzieci. One same nie mają pokusy gadania i rozrabiania , bo jedno nie pobudza drugiego, a obok są rodzice. Nie trzeba się wygłupiać przy ołtarzu, żeby przyciągnąć uwagę tłumu smarkaczy przed ołtarzem. Nie trzeba upraszczać liturgii – dzieci widzą, jak w niej uczestniczą dorośli i od nich się uczą. Nie bez znaczenia jest także fakt, iż rodziców bliskość dzieci też mobilizuje do głębszego uczestnictwa: który tatuś pozwoli sobie na drzemkę w czasie kazania, gdy synek patrzy?
Czytań mszalnych nie wykonują dzieci, ale ojcowie. Ojciec jako głowa domowego Kościoła spełnia quasi kapłańską funkcję, podkreślając swoim udziałem jej wagę. Homilia jest głoszona nie tylko do samych dzieci, ale także do dorosłych, którzy przecież też są na mszy obecni. Dobrze, gdy zasugeruje się w niej jakieś zadanie dla całej rodziny wynikające z uczestnictwa w liturgii. Pomysłów może być wiele – najprostszy to prośba, aby rodzice przy niedzielnym obiedzie wyjaśnili dzieciom jakiś fragment czytań, lub kazania. Czasami taka prośba zmusza rodziców do przeprowadzenia gruntownego, a szybkiego studium, aby się przed latoroślami nie skompromitować.
Formuła mszy świętej dla rodzin jest na tyle szeroka, że może zawrzeć w sobie wiele pomysłów duszpasterskich używanych we mszy świętej dla dzieci, a także pomieścić inne, w tej ostatniej niemożliwe do zrealizowania. A co najważniejsze – jest wolna od genetycznych wad „mszy świętej infantylnej”.
ej”.