Ks. prof. Wacław Hryniewicz napisał kiedyś książkę „Nadzieja zbawienia dla wszystkich”. Profesor napisał, nikt nie przeczytał, paru fachowców przejrzało, niektórzy podyskutowali. Ale w ostatnią niedzielę „Polityka” publikuje esej pt. „Czy piekło może być puste ?”.
Przeczytałem,
ktoś przynajmniej przeczytał,
ciekawe.
Autor eseju powołując się na katolickiego teologa prof. Hryniewicza, na katolickiego – ciekawe – teologa, referuje poglądy WH, dając nam nadzieję, że nie będzie potępienia.
„Noszę w sobie – to cytat z Hryniewicza – przeświadczenie, że potępienie jest sprzeczne z miłosierdziem”. Dowiedzieliśmy się, co nosi w sobie ks.prof.dr hab.W.H. Być może niektórzy cieszą się niezmiernie, chociaż ja wolałbym uniknąć dogłębnej znajomości wnętrzności ks. profa. „Polityka” zamieszcza także cytat z Diderota: „zabierzcie chrześcijanom wiarę w piekło, a zabierzecie im całą wiarę” Rozumiem o co chodziło Diderotowi. Uważał, że człowiek wierzący, jest tylko dlatego wierzący, że boi się potępienia. Ale, być może nieświadomie, jego zdanie mówi coś więcej. Proszę sobie zmienić, podstawić pod „piekło”, Trójcę Świętą, Jezusa Chrystusa, Jego bóstwo, Jego zmartwychwstanie… Chciałbym zapytać, czy chrześcijanin jest dlatego chrześcijaninem, że boi się piekła, czy też wiara w możliwość potępienia, jest jednym z elementów, które stanowią o byciu chrześcijaninem, a przynajmniej katolikiem. Zabierzcie śpiewakowi głos, to nie będzie śpiewakiem, a obawiam się, że nie zostanie baletmistrzem.
Nie mnie dyskutować z profesorem erudytą W. H. Zostałbym zarzucony greczyzną, łaciną, Ojcami Kościoła, interpretacjami, naukowymi dowodami. Wolę odpowiedzieć jak zwykła baba z kościoła z małej wsi: ten ksiądz coś tak mądrze mówił, że mi się widzi, że chyba głupio. Nie uchylam się od dyskusji, ale mądrość i głębia i przenikliwość argumentów i niesamowita erudycja mojego oponenta, nie zmienia faktu, że Ewangelia to nie jest zaszyfrowany kod dostępny dla nielicznych wtajemniczonych, władających pięciuset językami i znających dzieła pięciuset teologów. To słowo Boże do wszystkich ludzi. Przez setki, a nawet tysiące lat wszyscy ludzie, którzy to słowo przyjęli, wierzą i wierzyli, że istnieje piekło. Ja wiem, że Orygenes, że… ale to było 1500 lat temu, a paru innych, którzy głosili twierdzenia ks.prof.dra H.W. zostało uznane przez Kościół za heretyków.
Ewangelia z pewnością nie jest tylko kodem dla nielicznych wtajemniczonych, którzy to wtajemniczenie uzyskali po upływie 2000 lat. Szwejku, jesteście idiota, powiedział do Szwejka jego przełożony nadporucznik Lukas. Tak jest – odpowiedział Szwejk – Melduję posłusznie, że jakby wszyscy byli mądrzy, to można by od nadmiaru tych mądrości zgłupieć. Można odnieść wrażenie, że jest sporo ludzi, którzy z nadmiaru swojej mądrości zgłupieli. Czy tylko zgłupieli? A może sfrustrowani świadomością, że ich książek nikt nie czyta, że ich głos jest całkowicie niesłyszalny, chcą w końcu stać się popularni, chcą w końcu byś usłyszani? Jaka jest na to metoda? Prosta. Mówić to, co ludzie chcą usłyszeć. Nie ma piekła, nie ma szatana, nie ma zła, wszystko jest dobre, jesteście wspaniali, jesteście cudowni. Ludzie! jesteście świetni, jest fajnie! Środki masowego przekazu już dawno to odkryły, widzimy teleturniej, w którym należy znaleźć, nie prawidłową odpowiedź na pytanie, ale odpowiedź, jakiej większość badanych ludzi udzieliło. „Vox populi, vox Dei”. Jakiś ksiądz, bohater reportażu w radiowej Trójce, miły facet, niegłupi, mówi: ja w takiego Boga nie wierzę, przecież o takim Bogu ludzie nie chcą słyszeć. Czyli co? Czyli głośmy ludziom takiego Boga o jakim chcą słyszeć, mówmy im to, co chcą usłyszeć. Niech Kościół stanie się przybytkiem tolerancji, spokoju, radości, uśmiechu.
Tylko po cholerę komu taki Kościół? W podlizywaniu się ludzkim słabościom i modom Kościół nie przewyższy środków przekazu. Ma głosić Prawdę przez duże P. Owszem przez chwilę, parę godzin, parę miesięcy, parę lat głosząc to, co się ludziom podoba, zostanę popularnym księdzem, ale z czasem ludziom to spowszednieje, znajdą się inni wspanialsi księża i wkrótce ludzie pokażą temu, który chciał, a może Musiał, figę, albo inną część ciała. Dużo lepiej będą ich łechtały po samozadowoleniu różne teleturnieje, telenowele i telekonkursy.
Niedawno zmarły szwajcarski teolog Hans Urs von Balthasar, mający opinię jednego z trzech, czterech największych katolickich umysłów XX wieku, też wydał książkę i to przed księdzem W.H. Zatytułował ją: „Czy wolno mieć nadzieję, że wszyscy będą zbawieni?” Pozornie prawie to samo co „Nadzieja zbawienia dla wszystkich” u księdza W. H., a w rzeczywistości zupełnie co innego. Ks. W.H. zna i cytuje książkę Balthasara. Ciekawe, czy wielki intelektualista W.H. nie zrozumiał, czy nie chciał zrozumieć?
W ogromnym skrócie i uproszczeniu: Balthasar stwierdza, że Ewangelia wyraźnie mówi o Bożym pragnieniu zbawienia każdego człowieka i jednocześnie wyraźnie mówi o piekle. Dalej relacjonuje chrześcijańską zasadę, że w pełni znam tylko swoje grzechy, a nie wiem, czy gwałciciel, bandyta i złodziej popełniają grzech czyniąc zło, bo nie wiem, jak byli wychowani, czy mają świadomość tego co robią, a swoje grzechy znam i wiem, że są niewybaczalne i wiem, że jestem niepoprawny. Mogę więc mieć nadzieję tylko w nieskończonym miłosierdziu. Ale: jeśli mam nadzieję na miłosierdzie dla siebie, którego grzechy znam, jak mogę pomijać w tej nadziei tych wszystkich innych, których grzechów nie znam? Więc mam mieć nadzieję na zbawienie każdego człowieka, nawet najbardziej znienawidzonego przeze mnie, a przed sobą widzieć możliwość potępienia. Niby podobnie do naszego wielkiego, katolickiego, polskiego intelektualisty, ale zupełnie inaczej.
Według von Balthasara, jeżeli chcę mieć nadzieję, że sam będę zbawiony, muszę mieć nadzieję, że wszyscy inni, nawet ben jakmutam, nawet inne najgorsze kreatury, będą zbawione przede mną, bo nie znam ich grzechów, a sam mogę liczyć tylko na miłosierdzie Boże.
Czyta ten tekst ktoś mało, albo w ogóle niewierzący i się wkurza: Po co to pisać w ogólnie dostępnym dzienniku?
Proszę o wybaczenie, ale przez 2000 lat tysiące, miliony ludzi myślało o tym, jaki powinien być człowiek. Czy jesteś pewien, że wyniki tych rozmyślań nie dotyczą także ciebie? A może ma sens myśl o tym, że twoje życie zostanie podsumowane, ocenione? Wynika z tego, że każdy element tej sumy ma znaczenie nieskończoności, a więc każdy dzień twojego życia jest cenny jak brylant.